Gikiewicz we wtorek rozwiązał za porozumieniem stron kontrakt ze Śląskiem. Na początku
stycznia 26-letni golkiper został odsunięty od pierwszego zespołu i trafił do trzecioligowych rezerw. Choć oficjalnie nikt z klubu nie podał mu powodów tej decyzji, to nie jest tajemnicą, że od pewnego czasu szatnia nie akceptowała byłego bramkarza Jagiellonii
Białystok.
Punktem przełomowym okazała się awantura po przegranym 1:2 meczu z Zawiszą
Bydgoszcz w listopadzie. Wówczas w szatni doszło do sprzeczki i bójki między Gikiewiczem i Przemysławem Kaźmierczakiem.
- Wyznacznikiem mojej osoby jest praca i gra. Nie ze wszystkimi muszę się kochać. Wszystkich na pewno szanowałem. Nikogo nie wyzywałem. Przychodziłem na trening, robiłem swoje i wracałem do rodziny. Takie mam podejście - mówi w rozmowie z
"Przeglądem Sportowym" Gikiewicz.
Popularny "Giki" przyznaje, że w ostatnich miesiącach czuł się niechciany w Śląsku. - Musiałem się tak czuć, skoro po trzech latach wylądowałem w rezerwach i stałem się bramkarzem numer cztery. Przez ostatnie miesiące się dusiłem - zauważa.
Pod względem sportowym Gikiewicz nie ma sobie nic do zarzucenia. Jego zdaniem swoją szansę we wrocławskiej drużynie wykorzystał i nikt w klubie na nim się nie zawiódł. - Kto się zna na piłce, niech sobie prześledzi, ile Śląsk wygrał meczów ze mną w składzie - sugeruje.
Dalej dodaje, że nie wszystkim w klubie było po myśli odsunięcie go od pierwszego zespołu. - Wiem z pewnego źródła, że jedynej rzeczy, której trener Levy żałuje, to że pozwolił mnie tak traktować i nie stanął w mojej obronie. Później z kolejnym szkoleniowcem, Tadeuszem Pawłowskim, nie zamieniłem nawet zdania - tłumaczy.
Mimo że Gikiewicz jest już wolnym zawodnikiem, to do końca sezonu nie może związać się kontraktem z żadnym klubem. - Zaryzykowałem, ale kto tego nie robi, nie pije szampana - uważa, po czym dodaje, że nie żałuje swojej decyzji.