Wrocław.sport.pl ćwierka także na Twitterze >>
Przez wiele lat piłkarscy kibice traktowali Milę z przymrużeniem oka. Trochę jak wiecznego nastolatka, i nie tylko ze względu na chłopięcą twarz. Będąc już zawodowym piłkarzem, szczerze przyznał kiedyś w wywiadzie, że "wszystkie zarobione na boisku pieniądze oddaje mamie". Potem kibice długo naśmiewali się z tego, wykrzykując złośliwości w kierunku piłkarza. Ci nieprzychylni odbierali go też jako "maminsynka", gracza delikatnego na boisku, który boi się twardej męskiej walki.
Nieco później zawodnik przyznał, że ma słabość do hazardu i zdarzało mu się zaglądać do kasyn. Dlatego wolał zostawiać pieniądze w domu. Sam był uczuciowy i szczery. - Popłakałem się z emocji, kiedy dostałem pierwsze powołanie do reprezentacji Polski - przyznał kiedyś Mila. Miał wtedy 21 lat.
Wydawało się, że piłkarski talent Sebastiana Mili - świetna technika, kreatywność, doskonała gra lewą nogą - pozwolą mu zrobić międzynarodową karierę. Jako junior z reprezentacją Polski sięgał po wicemistrzostwo i mistrzostwo Europy, odpowiednio do lat 16 i 18. Mając 20 lat, trafił do prowincjonalnego, ale bardzo mocnego wówczas klubu Groclin Dyskobolia Grodzisk Wlkp. W malutkim miasteczku pod Poznaniem milioner Zbigniew Drzymała zbudował dobrą drużynę, która walczyła o mistrzostwo Polski i rywalizowała w europejskich pucharach.
Wówczas Mila pierwszy raz pokazał się kibicom z całej Polski. Najbardziej w pucharowych meczach z Manchesterem City i Herthą Berlin. W pojedynku z Anglikami popisał się fenomenalnym strzałem z rzutu wolnego, pokonując znanego bramkarza Davida Seamana. - Tak się cieszyłem, że z radości chciałem wybiec ze stadionu - wspominał o tym zdarzeniu.
Na fali sukcesu został wypożyczony do Austrii Wiedeń. To miał być przystanek w drodze do lepszych, silniejszych klubów europejskich. Ale w Austrii kariera Mili zastopowała. Grał mało, nie strzelał bramek, siedział głównie na ławce rezerwowych. Był za słaby i trafił na całkowite peryferie futbolu - do norweskiego zespołu Valerenga Oslo.
Teraz, gdy stał się bohaterem meczu Polska -
Niemcy, gazeta z
Norwegii "Aftenposten" przypomniała sobie, że Mila grał kiedyś u nich. Podkreśliła, że były piłkarz Valerengi "pogrążył ostatecznie Niemców, wbijając ostatni gwóźdź do ich trumny".
Ale siedem lat temu w Norwegii Mila niczym specjalnym się nie wyróżniał. W sumie przez ponad trzy lata pobytu w Austrii i Norwegii grał na obrzeżach futbolu. Bywał powoływany do reprezentacji Polski przez kolejnych selekcjonerów, ale w kadrze nigdy nie odgrywał ważnej roli.
Odrodził się w Śląsku
Wrocław, do którego trafił w 2008 roku. Stał się prawdziwym liderem zespołu - na boisku oraz w szatni. I poprowadził zespół do największych sukcesów w historii klubu: mistrzostwa i wicemistrzostwa Polski, Superpucharu oraz Pucharu Ekstraklasy. Pokazał, że potrafi być twardy, charyzmatyczny i ma doskonały wpływ na atmosferę w drużynie. - Zawsze walczyłem o najwyższe cele. Ci, co mnie znają, wiedzą, że jestem wojownikiem, człowiekiem chorobliwie ambitnym - podkreślał po sobotnim meczu z Niemcami.
Kilka miesięcy temu doznał bolesnego upokorzenia. Śląsk grał słabo, trafił do grupy spadkowej. Pogrążającą się w niemocy drużynę objął trener Tadeusz Pawłowski i wstrząsnął zespołem. Najdotkliwiej Milą. Pozbawił go opaski kapitana, posadził na ławce rezerwowych i ujawnił, że Mila zaniedbał się fizycznie i ma aż 10 kilogramów nadwagi.
Piłkarz bardzo to przeżył. Rozważał nawet odejście ze Śląska. Ale zabrał się do ciężkiej pracy, zrzucił nadwagę, wrócił do dawnej świetnej formy. Z trenerem Pawłowskim współpraca układa się świetnie.
I dostał powołanie do reprezentacji Polski. Przeciwko Gibraltarowi jeszcze nie zagrał. Ale wszedł w końcówce pojedynku przeciwko Niemcom i strzelił gola na 2:0, przypieczętowując naszą wygraną. Pierwszą w historii meczów Polski z Niemcami.
- To niesamowita historia. Chyba nawet o tym nie marzyłem, bo marzysz o rzeczach, które są realne. A to było nierealne - z niedowierzaniem mówił po zakończeniu meczu.
Jesteśmy także na Facebooku! Wystarczy, że nas polubisz >>