We Wrocławiu dzieje się coś, co jeszcze po siedmiu kolejkach tego sezonu wydawało się absolutnie niemożliwe. Wtedy prowadzony przez Ryszarda Tarasiewicza Śląsk
wyniki miał fatalne i zajmował przedostatnie miejsce w tabeli. Teraz, po 12 meczach bez porażki w ekstraklasie, zespół przesunął się na szóste miejsce w tabeli i włączył do walki o europejskie puchary.
Wrocławianie, którzy pod wodzą trenera Oresta Lenczyka jeszcze nie przegrali, do drugiej Jagiellonii Białystok tracą jedynie cztery punkty. Jednocześnie jednak tyle samo "oczek" przewagi Śląsk ma nad... dwunastym w tabeli Widzewem Łódź. To dobitnie pokazuje, jak wyrównana jest w tym sezonie walka w ekstraklasie. Może więc właśnie dlatego trener Lenczyk konsekwentnie tonuje nastroje. Po meczu z Lechią mówił:
- Z tą naszą passą bez porażki to proszę już dać spokój. A co do dalszych meczów, to niczego nie będę planował. Polonia
Warszawa planowała, że będzie mistrzem Polski, a teraz ma pięć punktów przewagi nad ostatnią Cracovią. Sami widzicie, że planowo to w piłce nożnej można pójść w skarpetkach. Jak widać, wrocławski szkoleniowiec uparł się, by o szansach na puchary swojego zespołu nie rozprawiać. A jego podopieczni uparli się chyba, by co mecz strzelać gole coraz bardziej niezwykłe. Szczególnie celuje w tym Przemysław Kaźmierczak, który jest w życiowej dyspozycji, a w ostatnich trzech spotkaniach zdobył szóstą, siódmą i ósmą bramkę w sezonie.
W pojedynku z Jagiellonią popularny "Kaz" ślicznie uderzył z dystansu, z Legią zaliczył efektownego woleja, a z Lechią gola strzelił głową po wrzucie piłki bezpośrednio z autu. W 56. minucie zza linii bocznej podawał mu Tadeusz Socha, a Kaźmierczak pokonał Sebastiana Małkowskiego uderzeniem z 10 metrów.
- Strata takiego gola jest rzeczywiście niecodzienna. Niestety, przy tej akcji zaspaliśmy i zostaliśmy za to ukarani. Uczulałem moich zawodników na stałe fragmenty gry Śląska, ale z nimi jest jak z Leo Messim. Niby ludzie wiedzą, jak on dany element wykonuje, a jednak nie potrafią go zatrzymać - mówił szkoleniowiec Lechii Tomasz Kafarski, który przyznał, że Śląsk go w tym meczu zaskoczył.
Wrocławianie w pierwszej połowie grali bowiem o wiele bardziej zachowawczo, niż szkoleniowiec gości się spodziewał. A że i Lechia tempa nie forsowała, to mecz był mało atrakcyjny dla kibiców.
Trener Lenczyk: - Wiedzieliśmy, że przez nasze kłopoty z kontuzjami musimy być szczególnie uważni w obronie i nie dać sobie strzelić bramki w pierwszej części meczu. Wtedy Lechia zdominowałaby nas. Przy remisie w drugiej połowie wynik był sprawą otwartą, choć przyznam, że bramki strzelaliśmy w najmniej spodziewanych momentach. Takim momentem była 67. minuta, kiedy Sebastian Mila zagrał piłkę ze środka pola na wolne pole do Piotra Ćwielonga, a ten w sytuacji sam na sam pokonał Małkowskiego. Ćwielong dotrzymał więc słowa danego przed spotkaniem, kiedy obiecał, że w spotkaniu z Lechią wreszcie gola zdobędzie. Do tej pory pomocnik Śląska grał wiosną dobrze, ale właśnie bramki najbardziej mu brakowało. Po jego trafieniu, a także po zmianach w składzie, gra wrocławian się pogorszyła, a w końcówce mogli oni stracić zwycięstwo. Najpierw w 83. minucie kontaktowego gola zdobył dla Lechii Luka Vucko, a potem gdańszczanie mogli nawet wyrównać. Świetnie w bramce Śląska spisywał się jednak Marian Kelemen.
- Do samego końca drżałem o wynik i przyznam, że nie chciałbym, żebyśmy jeszcze kiedykolwiek zagrali tak jak przez ostatnich 20 minut - podkreślił trener Lenczyk. Tak jak przez pozostałych 70 minut i tak jak w ostatnich spotkaniach wrocławianie spokojnie grać mogą. Wówczas awans do europejskich pucharów nie będzie wcale perspektywą tak bardzo odległą.
Debiut Vukelji
W meczu z Lechią w Śląsku zadebiutował pierwszy z trzech zawodników kupionych przez wrocławian zimą. Co ciekawe, był to Serb Ljubisa Vukelja, czyli gracz, który do drużyny dołączył najpóźniej. Tego napastnika Śląsk zakontraktował dopiero w ostatnim dniu okna transferowego, a w pojedynku z gdańszczanami wszedł na ostatnich 10 minut. Zagrał jako pomocnik i spisał się bardzo przeciętnie. - Oczekiwałem od niego więcej. To jest jednak chyba kwestia języka i stresu, bo jak mu rysowaliśmy, co ma robić, to rozumiał, a w meczu mu się to pomieszało. Miał grać przed pomocnikami, tak aby odciążyć Sebastiana Milę, który mocno się napracował. Cóż, każda zmiana to wina trenera - podsumował jego występ trener Lenczyk.
Na swoją szansę występu nadal czekają pozyskani zimą Rok Elsner i Rafał Gikiewicz.
Śląsk Wrocław - Lechia Gdańsk 2:1 (0:0)
Bramki: 1:0 - Przemysław Kaźmierczak (56.), 2:0 - Piotr Ćwielong (67.), 2:1 - Luka Vucko (83.)
Śląsk: Kelemen - Socha, Fojut, Celeban, Pawelec - Sobota (69. Madej), Kaźmierczak, Łukasiewicz, Mila, Ćwielong (88. Diaz) - Gikiewicz (79. Vukelja)
Lechia: Małkowski - Deleu, Bąk, Vucko, Hajrapetjan, Surma, Traore (77. Sazankow), Nowak (70. Poźniak), Lukjanovs, Buval, Dawidowski (55. Pietrowski)