Śląsk wygrał z Turowem 90:87. MVP finału został Michał Gabiński, który zagrał kapitalne zawody, rzucając 21 punktów i zbierając sześć
piłek.
Jeszcze na początku trzeciej kwarty prowadziliście 14 punktami, później Turów szybko doszedł was na cztery punkty i gra była na styku. Udało wam się wygrać wojnę nerwów, to chyba cieszy podwójnie?
- Cieszy nawet potrójnie. Ci, którzy przyszli na ten mecz do Orbity, mogą być zadowoleni z widowiska. To spotkanie było godne finału i mogło się podobać. W pewnym momencie szliśmy punkt za punkt. Wyszło doświadczenie Turowa, kiedy odrobił przewagę. Nie poddaliśmy się jednak presji i wyszliśmy z tego pojedynku obronną ręką. Cieszymy się ogromnie.
W którym momencie poczułeś, że krzywda w tym meczu już wam się nie stanie? Końcówka była bardzo emocjonująca.
- Wahałem się jeszcze dziesięć sekund przed końcem spotkania, kiedy piłka odbiła się Danny'emu [Gibson - przyp.] od nogi. Takie rzeczy w
sporcie się zdarzają. Wiadomo, że wszyscy zadają sobie pytanie, jak to jest możliwe, ale proszę mi wierzyć - to jest możliwe. Śledzę teraz Puchar Króla w Hiszpanii, codziennie oglądam jeden mecz i tam też popełniają takie proste błędy. Cieszymy się, że ostatecznie udało się po naszej myśli. Danny już w niejednej akcji pokazał, że ma silny charakter, że jest twardym zawodnikiem i ciągnął ten zespół. Michał Gabiński też super się otworzył.
Gabiński w tych dwóch meczach zagrał niesamowicie. Wczoraj zaczął świetnie w półfinale z Anwilem, rzucił w pierwszych kilku minutach dziesięć punktów, a w finale w końcówce sam przesądził o rywalizacji, rzucając dwie trójki, z tego jedną z faulem, a także zbierając ważną piłkę.
- Michał miał ciężki okres. Cieszę się, że to spotkanie wyszło mu wyśmienicie i to polski gracz jest MVP tego finału. Poza tym wierzę, że chciał się pokazać z bardzo dobrej strony przeciwko swojemu byłemu pracodawcy i trenerowi. Chociażby z tego powodu nie trzeba go było dodatkowo motywować. Mam nadzieję, że teraz uda mu się utrzymać tę formę do końca sezonu.
W trzeciej kwarcie upadłeś na parkiet i długo nie mogłeś się z niego podnieść. Co ci się stało?
- Próbowałem zbierać piłkę po swoim rzucie i wpadliśmy na siebie z Ivanem Zigeranoviciem. Dostałem cios w biodro - straszny ból. Na szczęście czuję się już dobrze. Mam nadzieję, że to nic poważnego.
Teraz siłą rozpędu będziecie chcieli pokonać w lidze Stelmet?
- Wiemy, jak silną drużyną jest Stelmet. Mimo to do Zielonej Góry pojedziemy walczyć o zwycięstwo. Jak to będzie wyglądało, to przekonamy się za tydzień. Na pewno po tych dwóch meczach w Pucharze Polski będziemy w bojowych nastrojach. Będziemy chcieli pokazać, że potrafimy grać dobrą
koszykówkę i że potrafimy wygrywać. Mieliśmy ostatnio nieudane tygodnie w lidze i teraz chcemy odwrócić tę złą passę. Mam nadzieję, że ten puchar doda nam skrzydeł i wiary we własne możliwości i będziemy liczyć się w walce o górną szóstkę.
Teraz przed wami długa noc?
- Jest już późna godzina - po 22, ludzie są zmęczeni. Poza tym tutaj są sami 30-latkowie, to już jest wiek weterana. Wystarczy, że wypije jedno piwo i już czuje to we krwi. Zobaczymy, jak koledzy w szatni zareagują. Cieszymy się, bo jest z czego. Myślę, że mało kto spodziewał się takiego obrotu spraw. Za chwilę idziemy do szatni i zobaczymy, co powie trener. My na pewno zadbamy, żeby atmosfera była dobra, a co potem, to nie wiem. Myślę, że w dzisiejszych czasach dowiecie się tego z portali społecznościowych.
Przygotowaliście coś na urodziny dla Radka Hyżego?
- Już jest po urodzinach. Radek miał urodziny w sobotę. On nie lubi obchodzić takich okazji. Poza tym traktowaliśmy ten turniej bardzo poważnie. Dopiero teraz będziemy mogli pomyśleć o jakimś świętowaniu i zaległych urodzinach. Jest
ciasto, jest szampan. Wszystko jest zorganizowane, a w którą stronę pójdziemy, czy szeroko czy delikatnie, to wszystko zaraz się wyjaśni.